niedziela, 17 maja 2020

Ciasto rabarbarowe - kolejne odkrycie Koali :)


Dzień dobry Kochani,
Pewnie wiecie, ale ostatnio brakuje mi czasu na pisanie bloga.
Gdyby nie to ciasto i Wasze pytania o przepis, nie otworzyłabym mojej strony.
Rabarbar, czyli rzewień ogrodowy,
Rabarbar zawiera dużo witaminy C oraz soli mineralnych, zebrane ogonki liściowe nadają się na przetwory – można z nich robić kompoty, soki, wina bądź dodawać do ciast. Rabarbar ma działanie przeciwzapalne, przeczyszczające, jest źródłem błonnika, dzięki czemu reguluje procesy trawienia, estrogenne.Dodatkowo po upieczeniu wytwarza się w tej roślinie polifenol, który zapobiega rozwojowi komórek rakowych. Ma też właściwości przeciwutleniające oraz antyalergiczne, wpływa korzystnie na funkcjonowanie układu krwionośnego.

Jednak nigdy wcześniej nie zainteresowałam się nim, 
ponieważ nie przepadałam za charakterystycznym kwaśnym smakiem.
Do dzisiaj :)


W moim ogrodzie rabarbar ma swoje miejsce i rośnie bardzo dorodnie.
Mimo, że nie korzystam z jego dobrodziejstw, zawsze jest odpowiednio traktowany i pielęgnowany. Kocham jego piękne, ogromne liście, służy również jako cierpliwy model do sesji fotograficznych.
O tej porze roku dopiero pokazuje nam swą urodę i jeszcze jest mocno kwaśny, ale kiedy tylko słońce i ciepło zacznie go obdarowywać słodyczą, będzie bardziej przyjazny dla podniebienia.
Nie wiem tego ja, ale tak mówi moja Mama :)

Tak więc pora na mój przepis:
Składniki :)
rabarbar - ok.50 dag, czyli jakieś 6 - 7 gałązek bez liści
4 całe duże jaja
1 szklanka cukru pudru 
torebka cukru waniliowego
1 łyżeczka proszku do pieczenia
1/2 łyżeczki sody oczyszczonej
1/2 szklanki oleju roślinnego lub roztopionego masła
1 1/2 szklanki mąki pszennej
do posypania:
cukier puder, karob, przyprawa do piernika, brązowy cukier - ilości według uznania.

Sposób przygotowania:
Rabarbar myjemy, osuszamy i kroimy w plasterki ok.1/2 cm.
Całe jajka ubijamy mikserem wraz z cukrem pudrem oraz cukrem waniliowym na gładką masę - długo, ok.10 minut.
Do puszystej masy wlewamy baaardzo wolno, cieniutkim strumieniem olej lub roztopione masło.
Następnie stopniowo, wsypujemy 
zmieszaną mąkę z proszkiem do pieczenia i sodą oczyszczoną.
Całość dokładnie mieszamy mikserem.
W tym czasie rozgrzewamy piekarnik do 180 stopni lub 
175 stopni z termoobiegiem.
Gęste ciasto wykładamy do formy wyłożonej papierem do pieczenia 
i równomiernie rozkładamy rabarbar.
Posypujemy brązowym cukrem i przyprawami do piernika.
Wkładamy do piekarnika na ok.45 minut.
Kiedy upieczone ciasto wyjmiemy, posypujemy dodatkowo karobem
i dość obficie cukrem pudrem.
Ja lubię bardzo aromatyczne ciasta, ale jeśli nie lubicie przypraw do piernika, nie musicie ich użyć.
I to wszystko :)

Ciasto jest pyyyszne <3 
SMACZNEGO <3



środa, 11 grudnia 2019

Przemiana... od patchworków do ceramiki...

Witam Was wszystkich serdecznie po bardzo długiej przerwie.
Od zeszłego roku tak wiele się wydarzyło, że nawet nie wiem, od czego zacząć. I nie jestem pewna, czy o tym wszystkim chcę pisać.
Rok 2019 będzie mi się kojarzył z ogromnymi zmianami,
z traumą po śmierci ukochanego męża i jedynego Przyjaciela Jakuba
oraz z życiem, które stanęło do góry nogami.
Tylko praca trzyma mnie przy życiu i dlatego od razu przejdę do sedna.
Największą zmianą jest to, że odnalazłam się w mojej 
Akademii Sztuk Tradycyjnych i Współczesnych w Donimierzu.
Moje "dziecko" dopiero w październiku skończyło roczek,
a już mnóstwo fajnych rzeczy się zadziało.
Jak wiecie, zaczynałam swoją przygodę z rękodziełem od tworzenia patchworków, potem zakochałam się w filcowaniu, następna technika to była wiklina papierowa, scrapbooking, linoryt, foamiran, oczywiście szydełkowanie i robótki na drutach, haftowanie. W między czasie pasja ogródkowa i zawsze bycie muzykiem i nauczycielem muzyki.
Za każdym razem, kiedy coś nowego poznawałam mówiłam, że to jest właśnie to.
Ale ostatnia moja pasja, to totalna i absolutna miłość.
CERAMIKA. 
To jest coś, co łączy w sobie wszystkie dotychczasowe pasje i umiejętności.
Wykorzystuję swoją wyobraźnię i cierpliwość, co przy tworzeniu ceramiki jest absolutnie niezbędne.
Powolutku, ale systematycznie zaopatruję naszą pracownię w niezbędne materiały i narzędzia.
Dzisiaj już mogę stwierdzić, że pracownia ceramiczna w Akademii jest wspaniałym i profesjonalnym miejscem, w którym w ciszy i relaksując się, można tworzyć to, co w duszy gra.
A gra coraz mocniej i czulej.
Ale nie żwawiej.
Bo glina, masa, z której tworzymy, wymaga czasu.
Jest piękna i gładka, jak pupcia niemowlaka.
Jest miła w dotyku, jak ręce księżniczki.
Jest różnokolorowa, jak ludzie na naszej pięknej planecie.
I jest też nieprzewidywalna, jak nieokiełznane dzikie kociaki.
Tak więc, od czego zaczynam każdy projekt?
Od pomysłu :
jaki rodzaj gliny - kolor i zakres temperatury wypału
jakie farby podszkliwne - zakres temperatury wypału
jakie szkliwo - właściwy kolor i zakres temperatury wypału.
Wszystko ma ogromne znaczenie.
Kiedy zdecyduję się na stworzenie kubka np.z czarnej gliny, którą mogę wypalić do maksymalnie 1160 stopni, muszę dopasować do niej również pozostałe składniki, jakimi są farby oraz szkliwa.
Oczywiście można eksperymentować, ale ja, jak już pewnie wiecie,
nie należę do osób, które idą na całość. Wszystko muszę przemyśleć, przeanalizować, żeby niczego nie zmarnować.
Samo tworzenie np. kubka, może odbywać się za pomocą koła garncarskiego, wałkując plaster albo lepić w rękach.
Na kole garncarskim, kubek powstanie w ciągu 10 minut, z plastra - ok. 2 godzin, wliczając czas , kiedy glina musi troszkę się wysuszyć a lepienie w ręku to ok. 1 godziny cierpliwego tworzenia właściwej formy.
To nie wszystko. Po pierwszym utworzeniu wymyślonej formy, nasz produkt musi się suszyć, najlepiej pod przykryciem, pod ciągłą kontrolą przez conajmniej 1 tydzień lub i więcej, w zależności od wielkości i grubości ścianek. 
Na przykład ten domek suszył się aż 3 tygodnie.


Po odpowiednim czasie musimy jeszcze naszą ulepioną rzecz dopracować, wyrównać, dorobić dekoracje - jeśli takie przewidzieliśmy.
Te kubeczki przed pierwszym wypałem dekorowałam
kwiatkami i listkami.


Dopiero po tym całym cyklu, możemy nasze prace pierwszy raz wypalić w piecu ceramicznym w temperaturze 850 - 950 stopni. 
Jeśli nasz projekt wymaga dodatkowego barwienia, przed pierwszym wypałem należy użyć w tym celu angob.
Taki produkt, po pierwszym wypale nazywamy biskwitem.
I tak właśnie wygląda, bez szkliwienia, surowa glina, 


Niektóre rzeczy możemy już tak zostawić, jak np. biżuterię.
Ale przedmioty, które mają mieć kontakt z żywnością, czy z płynami, musimy wypalić drugi raz, na tzw. właściwy spiek.

I tu, nie ma znaczenia, czy są pokryte szkliwem, czy nie. 
Szkliwo nie zabezpiecza naszego kubka przed przeciekaniem, tylko właściwa temperatura spieku. 
Tak więc, jakie ma znaczenie szkliwo?
Oprócz tego, że nadaje naszym przedmiotom niepowtarzalny wygląd to zabezpiecza je np. przed zapachem ulubionej herbaty, kawy czy aromatu ziół. I jeśli chcemy, by nasz kubek zawsze pachniał herbatą Earl Grey, nie powinniśmy go szkliwić :)
Te dwa kubki i domek ulepiłam z plastra, z czarnej gliny, wycisnęłam na nich wzory, dolepiłam uszy, a domek udekorowałam kwiatkami. Suszyłam przez 14 dni pod przykryciem. Po tym czasie dopieściłam, wyrównałam, wygładziłam i wypalałam w temperaturze 900 stopni. 
Sam proces wypalania trwa ok. 30 godzin.
Po tym czasie nałożyłam odpowiednie szkliwa i po odczekaniu 24 godzin wypaliłam ponownie na spiek, w tym przepadku w temperaturze 1160 stopni. Po około 30 godzinach były gotowe.



Jednak nie zawsze wszystko się uda tak, jakbyśmy chcieli.
Szkliwa są nieprzewidywalne.
Tu otworzyłam piec i lekko się zdziwiłam, kiedy zobaczyłam
te kolory.

Kubki, owszem, takie, jakie miały być, ale miseczki...
niestety nie.

Natomiast dzwoneczki wyszły cudownie, tak, jak sobie
je wymarzyłam. Na brązowej glinie białe szkliwo wygląda bosko.
Widać dokładnie wszystkie wyciśnięte i wyrzeźbione wzorki.


Łyżeczki również się udały tak, jak chciałam.
Poza jedną, która już po pierwszym wypaleniu w trakcie czyszczenia
pękła mi w rękach.


Również jeden aniołek i skrzydełka nie przetrwały pierwszego czyszczenia.
Pozostało tylko zdjęcie.
Na filmiku dopracowuję kształt miseczki, którą lepiłam z dziećmi na warsztatach. Zapomniałam o jej istnieniu i dopiero wczoraj zabrałam się za czyszczenie ma kole garncarskim, kiedy już była wysuszona na wiór.
Niestety, nie sprawdziłam, jak grube jest jej dno i....
zrobiłam dziurę :)
Takie rzeczy też się zdarzają :)



Mam nadzieję, że streściłam Wam całe piękno i pracę z gliną, i że 
już niebawem znów coś opiszę.

czwartek, 17 maja 2018

Glina... jaką wybrać... oto jest pytanie...


Dzisiaj, po dłuższej przerwie, kiedy nie mogę spać, postanowiłam napisać parę słów na temat nowej miłości... gliny.
Oczywiście, zanim zabrałam się za lepienie, setki godzin spędziłam poszukując informacji
na temat dostępnych materiałów.
Na świecie jest kilkadziesiąt rodzajów gliny. Niestety, na naszym rynku są ograniczenia.
Wiadomo, jeżeli mamy pracownię z piecem do wypalania gliny, nie ma problemu.
Ale jeżeli nie mamy takich możliwości, a bardzo, bardzo chcemy zmierzyć się z tą techniką
musimy poszukać alternatywy.
I jest... bardzo fajna alternatywa... glina rzeźbiarska samoutwardzalna, czyli taka, 
która twardnieje na powietrzu.
Ale ... którą wybrać?
Są różne firmy, różne kolory i różne twardości.
Lekka glinka sprawdza się wspaniale przy tworzeniu bardzo dokładnych odcisków, 
które możemy wykorzystać np. do ozdabiania prac decoupage.
Możemy je przykleić i pomalować... ale są bardzo delikatne i nie twardnieją tak, jak glina.
Na zdjęciu poniżej, wykorzystałam taką lekką glinkę samoutwardzalną
do stworzenia kwiatków.
Zależało mi jednak na glinie, która bez wypalania będzie tak trwała i tak plastyczna
jak ta, którą wypala się w piecu.
Pierwsze próby wykonałam na glince samoutwardzalnej w kolorze terakoty... to te guziczki i medalion.
Wykorzystałam również pieczątki silikonowe... bardzo fajnie się tu sprawdzają.
Wystawiłam je na słońce i w zasadzie po kilku godzinach były na tyle twarde,
że mogłam je pierwszy raz pomalować.


Tu już pomalowane, prezentują się całkiem fajnie.

Po pierwszych próbach z prostymi guziczkami, postanowiłam sprawdzić, 
jak można ulepić w palcach malutką miseczkę.
Poniżej już gotowa miseczka. Materiały których użyłam, to:
1. Glina samoutwardzalna w kolorze tarakoty,
2. Odciski - stworzone własnoręcznie techniką linorytu
3. Farby do porcelany
4. Farby do szkła
5. Złoto w proszku
6. Bitum do postarzania
7. Lakier


Tu wisior, w którym również wykorzystałam odcisk
z własnego linorytu.


I kolejne przykłady wisiorków.


Poniżej, już bardziej skomplikowane miseczki...
wykorzystałam na jednej motym serwetkowy i potraktowałam ją tradycyjnym
decoupagem... po wyschnięciu nałożyłam preparaty postarzające, lakierowanie, schnięcie
i pewnie dalej lakierowanie. Zobaczę, co będzie jutro po wyschnięciu.
Zależy mi na efekcie starej, delikatnej miseczki.


Nie mam recepty na stworzenie idealnego przedmiotu z gliny. A tym bardziej, nie jestem w stanie 
podać perfekcyjnego przepisu na malowanie.
Wszystko zależy od tego, co sobie wymyślimy, jak ma to wyglądać, czego oczekujemy...
W zależności od własnej wizji trzeba ciągle próbować, sprawdzać, testowć i po wielu godzinach 
prób i błędów będziemy mogli stwierdzić, że coś lepiej wygląda, lepiej się lepi i maluje.
To na tyle Kochani, dzisiaj wiem, że ciągle mało wiem :D
CAŁUSKI :*

czwartek, 22 lutego 2018

Szczurki i myszki, czyli filcowane gryzonie Koali.

Tyle się dzieje, że nie nadążam :)
Dzisiaj jednak postanowiłam umieścić na blogu część swoich gryzoni, które 
filcowałam na sucho z wełny czesankowej.
Większość z nich powstała z mięciutkiej wełny z merynosów,
ale są też z wełny naszych polskich owieczek.
Pierwszy powstał szczurek zielony "Green Rat" .
Tu na zdjęciu jeszcze jest bez nóżek, ale oczywiście zostały dorobione :D


 Następny maluszek to "Grey Rat" i pojawiają się już szaliczki.
Chciałam koniecznie dodać im jakieś ozdoby, ale że nie przepadam
za wstążeczkami, wymyśliłam wełniane szaliczki.
Oczywiście, malutkie dzwoneczki są też, ponieważ większość
powstawała w okresie świątecznym.


Kolejny zielony szczurek rodził się na specjalne zamówienie dla koleżanki z kiermaszu.
Nazwała go "Albert", ma już swój specjalny domek, łóżeczko a teraz
dorabiane są dla niego mebelki :)


Szczurek Igorek z serduszkiem, zrobiony w czasie przed walentynkowym :)
Szaliczek i serduszko obowiązkowo.



Bardziej skomplikowana postać, to myszka "Gryzella", która powstała 
na stelażu z drucika. Na zdjęciu Grizella prezentuje mój pierwszy naszyjnik.


W trakcie filcowania szczurków i myszek, 
zrobiłam też szalonego kota "Tralalota". 
Ma strasznie rozbiegane oczy i nastroszone włosy, ponieważ ma dość tego towarzystwa 
i lekko się zdenerwował :D


A do towarzystwa kot Tralalot miał przez jakiś czas
białą myszkę "White Snow". 


Każdy szczurek czy myszka jest inna i ma swój charakter.
A to już szczurzyca "Rossa" z serduszkiem i obowiązkowo w szaliczku.



A na zakończenie słodziak szczurek "Victor".
Tym razem zamiast serduszka trzyma w łapkach kwiatek :)
Ale szaliczek musi ciągle być. Oczywiście, kiedy zrobi się cieplej, 
możemy go rozebrać :)



Szczurki w dalszym ciągu powstają, ale tylko na zamówienie wielbicieli tych mądrych gryzoni :)
ZAPRASZAM <3 



poniedziałek, 23 października 2017

Dynia, filcowanie na mokro vs filcowanie na sucho...

Witam Was, znów po dłuższej przerwie.
Dzisiaj chcę Wam przybliżyć troszkę moją ostatnią pasję, czyli
TWORZENIE z WEŁNY CZESANKOWEJ.
Wszyscy wiemy, że wełna jest cudownym, cieplutkim włóknem naturalnym uzyskiwanym z okrywy włosowej (sierści) owiec, lam wielbłądów, kóz czy królików.
Dzisiejszy mój wpis dotyczy wełny z owiec rasy merynos, z Nowej Zelandii oraz z Austarlii.
Pragnę się z Wami podzielić moimi spostrzeżeniami i wrażeniami, jakie towarzyszyły mi
w trakcie filcowania na sucho, czyli przy użyciu specjalnych igieł do filcowania,
oraz w trakcie filcowania na mokro.
Poniżej prezentuję Wam zdjęcie dyni - podkładki, zrobionej dwiemia metodami.
Baza (kształt) - filcowanie na mokro, przy użyciu szablonu
oraz liść i detale zielone - filcowane na sucho.


Pierwsze moje próby pracy były filcowane na sucho. 
Kupiłam niewielkie ilości wełny czesankowej w różnych kolorach, 
odpowiednie igły, maty do filcowania oraz dodatkowe urządzenia z wielona igłami, 
aby przyspieszyć proces filcowania.
Na tym etapie uczyłam się tworzenia kształtów, łączenia ich ze sobą, 
pracy z różnej grubości igłami oraz rodzajami wełen. 
Teoretycznie byłam przygotowwana do podjęcia takiego wyzwania.
W trakcie pracy nauczyłam się, że o wiele łatwiej jest uzyskać porządany kształt 
z wełny zgrzebnej, w tzw. błamie. 
Jest to wełna niewyczesana w formie chmurki a nie w taśmie. 
Jest idealną wełną do tworzenia kaształtów, cudownie się poddaje igle oraz dość szybko się filcuje, 
ponieważ posiada 27 mic - mikrometrów, tak określamy grubość włókien.
Oczywiście, kiedy już stworzymy nasz kształt, powinniśmy pokryć go piękną, cienką wełenką, 
np. z merynosa o grubości 18.5 mik. Nasza praca nabierze szlachetnego wyglądu i lekkiego połysku. 
Od samego początku byłam zachwycona filcowaniem na sucho.
Powstały koty, śpiące myszki i malutkie dynie, które bardzo szybko
znalazły nowy domek. Byłam i ciągle jestem, absolutnie zakochana w tej metodzie.
Ale przyszedł czas na próbę filcowania na mokro.
Zanim jednak do tego się zabrałam, obejrzałam setki godzin tutoriali oraz przeczytałam setki artykółow na ten temat. Teoretycznie czułam się gotowa do działania.
Wczoraj nadszedł ten właściwy dzień, 
aby moją wiedzę teoretyczną sprawdzić w praktyce.
Postanowiłam stworzyć podkładkę w kształcie dyni. Plan był taki, aby po
wyfilcowaniu odpowiedniej formy dodać drobne elementy w technice igłowej, 
czyli dołożyć np. liść na bazę.
W teorii, wiedziałam ile potrzebuję wełny oraz w jaki sposób ją rozłożyć.
Wiedziałam również, że jest kilka etapów filcowania.
Również wiedziałam, że sam proces powinien trwać ok. godziny.
Jednak w trakcie pracy, teoria poszła sobie w tzw. "maliny".
Zrobienie bazy zajęło mi ... bagatela, 3 godziny....
do tego ból rąk i zmęczenie fizyczne.
Ale... udało się :)
Baza schła całą noc a rano dodałam drobne elementy folcowane na sucho.
Podkładka ma wymiary 25 cm x 23 cm.


Podsumowując, cieszę się, że poznałam technikę filcowania na mokro, ponieważ
daje ona ogromne możliwości. W zasadzie w tej chwili nie ma dla mnie tajemnic, 
wiem jaki popełniłam błąd, że zamiast 1 godziny, trwało to o wiele dłużej....
Wiem również, że muszę poprawić kondycję fizyczną, bo bez niej
będzie to bardzo męczące i nie wyobrazam sobie w tej chwili filcować
np. szala, czapki czy kamizelki.
Nauczyłam się rozpoznawać, jak reaguje wełna na poszczególne 
etapy filcowania.
Ale również wiem, że bardziej kocham pracę z igłą niż z wodą :)
Mimo wszystko pracę nad podkładką w kształcie dyni, 
uważam za bardzo udaną i powstaną następne, nawet wiem już jakie :)
Będą to jabłka i gruszki :) 


A tu jest moja pierwsza praca - dynia, filcowana na sucho, czyli igłą .





Kolejne prace powstają każdego dnia, coraz bardziej rozumiem i kocham wełnę :)

Dziękuję, że zaglądacie do mnie.
CAŁUSKI :* :* :*


środa, 30 sierpnia 2017

Placuszki z cukinii...pychota :)

Oj... od maja nie było mnie tutaj...
Tyle się ostatnio działo. Nie miałam czasu na pisanie bloga... było tylko szycie, przygotowywanie się do warsztatów plastycznych, udzielanie się w kwestii muzycznej i wiosenne przygotowania ogrodu.
No właśnie, dzisiaj są owoce tych ciężkich prac :)
Cukinie tak obrodziły, że mam ich pełno na krzakach, w lodówce i na talerzu w każdej postaci.
Ostatnio pytaliście mnie o przepis, tak więc spieszę z jego podaniem.

Potrzebujemy:
1 duża cukinia - ok. 600 - 650 gr
1 duży ząbek czosnku
1 duża cebula
2 jaja
4 - 6 łyżek mąki
2 łyżki jogurtu naturalnego
sól
pieprz
papryka ostra
olej słonecznikowy do smażenia
posiekana pietruszka do posypania placuszków



Jest dużo przepisów na placuszki, ale ja ten sprawdziłam wiele razy i wraz z Kubą 
jesteśmy nim zachwyceni.
Cukinię myjemy i ścieramy na tarce o dużych oczkach. Przekładamy na sito, posypujemy solą i odstawiamy na ok.30 minut. Po tym czasie jeszcze wyciskamy z niej sok.
Dzięki temu nie będziemy musieli dodawać tonę mąki.
Cebulkę szatkujemy - możemy ją delikatnie podsmażyć, ale nie koniecznie.
Dodajemy do cukinii.
Miażdżymy czosnek z solą. 
Dodajemy jogurt i całość dobrze mieszamy.
Pamiętajcie, że cukinia w smaku jest dość jałowa, tak więc nie żałujcie soli i pieprzu.
Ja mielę pieprz i sól gruboziarnistą regularnie i właśnie takie świeże przyprawy 
mam zawsze pod ręką.
Wbijamy teraz dwa jaja, mieszamy i stopniowo dodajemy mąkę. 
Patrzcie, jak się zachowuje nasze "ciasto" - powinno być takie, jak placki ziemniaczane.
Rozgrzewamy patelnię i smażymy małe porcje placuszków.
Muszą być dobrze zrumienione, z chrupiącymi brzegami.
Partie usmażone układamy na papierowym ręczniku kuchennym, żeby odsączyć tłuszcz.
A potem... to już jak kto woli. Ja uwielbiam je posypać natką pietruszki...



a do tego tzatzyki... 



albo jeszcze z ratatuj też z cukinią... i np. z ciecierzycą, jak na zdjęciu..



Jeśli raz spróbujecie, będziecie smażyć te placuszki zawsze i wszędzie :)
SMACZNEGO :)




środa, 10 maja 2017

Praca na ploterze ScanNcut firmy Brother.... próby i błędy...

Witam Was serdecznie.
Dawno mnie tu nie było... nie dlatego, że nic nie robię, ale dlatego, że
za dużo się dzieje.
Jak pewnie wiecie, ostatnie dni kwietnia i początek maja, aż do 7-go
byłam mocno związana z hotelem w Rozewiu, Rosevia Resort.
Jestem totalnie zakochana w tym miejscu...
nowiutki, pachnący, przyjazny dla otoczenia, rodzinny, elegancki, z pysznym jedzeniem...
każdy talerz jest arcydziełem <3
A ja jestem dumna, że mogę brać czynny udział i umilać gościom
czas prezentując się jako muzyk, ale i jako "plastyczka" dla dzieciaczków.
Ale... dzisiaj, znalazłam czas i wenę ( jak na razie ręce mi odpadają po noszeniu sprzętu ) 
na coś kompletnie innego.
Zawsze chciałam spróbować sił w tworzeniu kartek.
Odpaliłam komputer, specjalny program i moją maszynę do wycianania.
Szczerze, mam ją od ponad roku, ale nie miałam czasu na dokładne zapoznanie się
z jej możliwościami. Przyznam się Wam, że po pierwszym próbach
zraziłam się i odstawiłam ją na wiele miesięcy.
Dopiero projekt składanego domku dla dzieci mnie zmobilizował.
Tak więc.... zasiadłam przy komputerze.... i...
Znacie mnie, nie lubię gotowców... sama muszę wszystko zrobić od początku do końca...
Zanim cokolwiek powstanie z papieru, czy z tkaniny, musi powstać projekt.
No i powstawał, według wskazówek, które znalazłam w necie.
Program do ScanNCut jest dość dziwny... niby prosty, ale 
zupełnie inny niż te, na których pracuję.
Po kilku godzinach zaprojektowałam pliki, które mogłam 
przetransportować w specjalnym formacie do maszyny - plotera.


Ploter wymaga kalibracji oraz dopasowania głębokości cięcia do poszczególnych papierów.
Dzisiaj użyłam papierów, które zupełnie nie nadają się do tworzenia kartek,
ale musiałam przećwiczyć ten wzór, żeby wiedzieć, czy jest OK.


Jak widać, za dużo jest serduszek w serduszku, ale nie o to w tym wszystkim chodzi.
Proporcje również są lekko zachwiane... muszę to jeszcze poprawić.
Ten papier jest za delikatny.... również embossing na gorąco nie wyszedł...


Generalnie jestem bardzo zadowolona z projektu... oczywiście wymaga jeszcze dopracowania
i użycia odpowiedniej grubości tekturek, pianek do podnoszenia kwiatków i
dodatkowych ozdób...

 A tak wygląda serduszko po złożeniu....
muszę jeszcze dopracować specjalną kopertę...

Na dzisiaj koniec.... 
Teraz jest czas na przemyślenia i... posprzątanie pracowni :D
CAŁUSKI :* :* :*


wtorek, 21 marca 2017

Gruby Len i bawełna z Ikea - wariacje na temat serduszka i koła....

Witajcie Kochani.
Cudowny czas nastał i w końcu wiosna dotarła i do mnie :)
Chce się żyć i tworzyć.
Dzisiaj chcę podsumować ostatnią moją pracę, całkiem sporą...
Otrzymałam zamówienie od mojej Przyjaciółki...
Podesłała mi swoje ulubione tkaniny a ja uszyłam Jej podusie, bieżnik i moją słodką gąskę.
Pragnę sie z Wami podzielić swoimi spostrzeżeniami odnośnie szycia dość
grubych tkanin na domowej maszynie.
Mam dwie maszyny. 
Jedna, to moja stara, no nie aż tak... ma tylko 15 lat..., 
ale nie jest ona totalnie skomputeryzowana... 
jedyna jej wada, to ma dość mało miejsca między igłą a ramieniem. 
Przy pikowaniu dużych prac jest to spory kłopot
Druga, to roczna maszyna - hafciarka. 
Kocham ją właśnie za to, że ma bardzo dużo miejsca
na pomieszczenia płachty tkanin właśnie do pikowania.
Niestety, nie daje sobie rady z grubymi tkaninami.
Tak więc szyjąc te prace, musiałam zamieniać je na swoim stanowisku. 
Szyjąc prace z typowej bawełny dedykowanej do patchworku i posługując się
właściwymi technikami, nie mamy problemu z wyciąganiem tkanin. 
Możemy ciąć po skosie, zszywać nawet najmniejsze kawałeczki a i tak na koniec
będziemy w stanie uzyskać porządany efekt - perfekcyjne wymiary i brak marszczenia.
Przy tkaninach takich, jak gruby len, czy bawełna z Ikei... nie jest to możliwe.
Ok, jest... ale wymaga to ogromnej cierpliwości, wytrwałości i dwa razy więcej pracy.
No i nie możemy sobie pozwolić na krojenie i szycie typowych bloków patchworkowych.
Tak więc musimy sobie inaczej radzić, zastosować troszkę inne techniki
i wspomagać się częściej różnego rodzaju pomocami, takimi jak np. krochmal w sprayu, 
czy klej do tkanin.
Jednak mimo tych wszystkich dodatkowych zabiegów w czasie szycia,
efekt jest niesamowity.
Można zakochać się w zapachu tego naturalnego, siermiężnego lnu...
Po każdym praniu tkanina zmienia się, staje się bardziej szlachetna.
Jest to idealna tkanina do dla osób, które kochają country style albo rustykalne dodatki.
Pierwsze prace, które uszyłam to były poduszki....
Lniane podusie z moimi ulubionymi kołami i pikowaniem. 

Dwa zestawy w dwóch kolorach.


Potem powstał bieżnik - gigant, 140 cm x 75 cm.


Zaczęłam od pozszywania bawełnianych boków do prostokąta lnianego.
Dodałam spory zapas - trzeba pamietać, że pikowanie "zabiera" nam kilka centymetrów.
Tu, przy grubym lnie zabrał tyle, że bałam się o wymiar końcowy.
Potem aplikacje kół rozmieściłam na prostokącie i przyszyłam.


Następna czynność, to przygotowanie tzw. kanapki.
Docięty tył i środek - ocieplina.
W tym przypadku, całość musiała być IDEALNIE wyprasowana, zwłaszcza ocieplina.
No i poszedł w ruch specjalny klej...


Kiedy już całość "skleiłam", zajęłam się pikowaniem - od środka.
Każde inne miejsce powodowałoby nieporządane rozciąganie pracy.


Niestety, problemy przybywały... ciężar tych wszystkich tkanin powodował to, że maszyna nie dawała rady przesuwać stopki. Nawet pikowanie FMQ sprawiało ogromne problemy...
Byłam totalnie załamana... ale przecież mnie znacie...
Nie daję za wygraną... im trudniej, tym lepiej :)

Po wielu godzinach "walki" z gigantem udało się...
Mogłam przystapić do naszawania końcowych aplikacji serduszek....



Jednak najtrudniejsze zadanie było ciągle przede mną... doszycie plisy...
Musiała to być dość szeroka plisa,  żeby zaasłoniła spód bieżnika, ale nie na tyle szeroka, 
żeby nie zniekształcić rogów.
I pewnie już wiecie, jaki problem się pojawił... za dużo warstw tkanin....
maszyna nie dawała rady tego wszystkiego "udźwignąć"... 
pozostało mi przyszywać ją ręcznie...
A efekt końcowy jest taki....


Mimo tych wszystkich problemów ( sama byłam w szoku ) bieżnik ma idealne wymiary :)

Dzisiaj dokończyłam kolejne podusie - bogatsza w poprzednie doświadczenia.



Doszyłam również moją gąskę-woreczek...  musiała być nieco większa od mojej pierwszej, z racji grubszego lnu.



Podsumowanie.
Nie polecam mieszania tkanin...
Owszem, len jako baza - tak.
Ale... nie polecam "mieszania" grubego lnu i bawełny z Ikea do tworzenia patchworków.
Jeśli nie wierzycie, musicie sami tego doświadczyć.
Ja osobiście nie popełnię "tego doświadczenia" po raz drugi z własnej, nieprzymuszonej woli.

Mimo wszystko, jestem bardzo zadowolona z końcowego efektu,
ale to tylko dzięki temu, że jestem już "zaprawiona w bojach"
i jestem cholernie uparta :)

CAŁUSKI :* :* :*